Strona główna
Galeria Kontakt Ogłoszenia
Historia Ziemia
Wyszukaj na stronie


Bomby spadły na Wyszków
Pierwszy września łączy się w mo-jej pamięci z początkiem roku szkolnego. Ten z 1939 roku był zupełnie inny. Coś niepokojącego i groźnego czaiło się w tych upalnych dniach i gorących nocach, wypełnionych turkotem konnych wozów ciągnących nieprzerwanym strumieniem przez ulicę Pułtuską. Zapełniały je toboły, walizy z żywnością i całym dobytkiem uciekinierów z zachodnich, przygranicznych miejscowości. Szukali schronienia w centrum kraju, byle dalej od granicy z Niemcami. Nagromadzone w miastach zapasy żywności znikały ze sklepów w okamgnieniu. Szyby okien w budynkach zaklejono papierowymi taśmami, aby uchronić je przed podmuchem bomb zrzucanych z sa-molotów Luftwaffe.
Był ranek czwartego września. Mama przygotowała mnie i moją starszą siostrę Janinę do kościoła. Tego dnia babcia Aleksandra, która codziennie chodziła do kościoła, postanowiła nas zabrać ze sobą, abyśmy mogły pomodlić się, przystąpić do Komunii.
Miałam na sobie nowy płaszczyk przerobiony z ciotczynej jesionki, białe pończochy i cieliste pantofelki plecionki, które tej wiosny były specjalnie zakupione na moją Pierwszą Komunię. Jasia była ubrana podobnie, ciepło. Wczesny ranek był chłodny. Z trudem przeciskałyśmy się przez zatłoczone uciekinierami ulice . Nasze małe, spokojne miasto stało się miejscem nadchodzącej tragedii.
Długo trwało, nim od naszego domu skręciłyśmy wreszcie w Pułtuską i dochodziłyśmy do Wąskiej. Wtedy to rozległ się nad nami groźny warkot samolotów. Zdążyłam zaledwie usłyszeć krzyk babci: „Uciekajcie do bramy” i już było na wszystko za późno. Ogłuszający huk i błysk ognia. Przysypał nas tuman piachu. Bomba trafiła w chodnik o pięć metrów od nas. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się właściwie stało. Wokół nas słyszałam rozdzierające krzyki biegnących w różnych kierunkach ludzi. Babcia podniosła mnie informując, że wracamy do domu. Nie czułam żadnego bólu.
Rozpłakałam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam moje ukochane, cieliste pantofle pełne krwi i czerwone od niej białe pończochy. Tak bardzo było mi żal nowego, pięknego ubrania. Nim się spostrzegłam, zostałam sama. Babcia z Jasią zniknęły gdzieś w kłębiącym się wokół tłumie. Bałam się przejść przez zatłoczoną ulicę. Domy wokół stały w płomieniach, kłębach dymu i kurzu. Był to ostatni obraz, który zapamiętałam, zanim straciłam przytomność.
Obudziłam się na kozetce w gabinecie lekarza otoczonego tłumem rannych. Nie wiedziałam, co się ze mną stało. Z przerażenia nie mogłam wydobyć głosu i tylko patrzyłam na lekarza, który nie mógł wszystkim rannym udzielić pomocy i odsyłał ich do prowizorycznych szpitali w mieście. Nadjechała karetka pogotowia, ażeby zabrać najciężej rannych. Wówczas zobaczyłam w drzwiach mego ojca. Trzymał na rękach Jasię z owiniętą zakrwawionym ręcznikiem głową. Mama była przy nim. Wsadzono nas z innymi do karetki. Byliśmy wreszcie razem. Znaleźliśmy się w prowizorycznym szpitalu w Klubie „Sokoła” przy Kościuszki, tuż naprzeciw parku, w którym mieściło się gimnazjum. Żelazne łóżka, wypchane słomą sienniki, a w całym budynku nie było ani jednej dyżurującej osoby. Rodzice postanowili wrócić na krótko do domu po resztę rodziny i wraz z ranną babcią przewieźć nas w bezpieczne miejsce.
Południe było bardzo upalne. Zasychało z pragnienia w ustach. Ani ja, ani Jasia nie byłyśmy w stanie podnieść się z łóżka, poszukać wody do picia. Na wpół omdlałe czekałyśmy na rodziców i jakąś pomoc. Wtedy zaczął się następny nalot. Niesamowity huk i zasypały nas odłamki szkła z wybitych okien. Z każdego kąta wydobywały się płomienie ognia. Nie wiem do dzisiaj, jak to się stało, że znalazłyśmy się w stróżówce gimnazjalnego budynku po drugiej stronie ulicy. Nikt nie potrafił mi tego wyjaśnić. Prawdopodobnie uciekłyśmy z płonącego budynku, albo ktoś nas wyniósł i przeniósł na drugą stronę ulicy. Musiałyśmy odpoczywać na ławce, bo mama znalazła na niej zakrwawiony ręcznik, którym była owinięta głowa Jasi. Dla rodziców był to jedyny znak nadziei, że przeżyłyśmy i że może nas odnajdą.
Do dzisiaj czuję zapach gorącej herbaty podanej mi w szklance przez jakąś panią w pomieszczeniu stróżówki i niezrównany smak kajzerki. Jasia leżała wciąż nieprzytomna na skórzanej kanapie przykryta kocem. Nie dawała znaku życia.
W tamtych czasach zawsze marzyłam, ażeby móc kiedyś przekroczyć bramę nie tylko fascynującego mnie parku, ale i progi gimnazjalnego budynku. W tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Liczył się tylko aromat herbaty i smak bułki.
Obudziłam się późną nocą. Leżałam na podłodze w sali gimnastycznej na sienniku wypchanym słomą. Było mi zimno i czułam głód. Wpatrywałam się w małe okienko tuż przy suficie. Widziałam skrawek nieba zasnuty ciemnymi chmurami, które przesłaniały pełnię księżyca. Ogromny budynek był zatłoczony przywiezionymi z miasta ciężko rannymi. Poczułam straszliwy smutek i lęk. Rozpłakałam się. Jasia także szlochała. Uspakajałam ją i pocieszałam szeptem, że niedługo przyjdzie mama i nas stąd zabie-rze. Salę wypełniali ciężko okaleczeni ludzie, bez rąk i nóg. Dookoła rozchodziły się jęki, płacz i słowa modlitwy. Nie było lekarzy, nie było pielęgniarek, a ranni, pełni lęku i rozpaczy, czekali na jakąś pomoc. Wśród nas było także paru żołnierzy. W parku gimnazjalnym mieścił się sztab i obrona lotnicza . Było to dobre miejsce do skrycia się i obrony. Ci, którzy byli lżej ranni, starali się pomóc innym. Przynosili wodę, zdobywali coś do jedzenia i nakładali prowizoryczne opatrunki.
Nad ranem musiałam się jednak zdrzemnąć. Obudził mnie straszliwy huk. Była godzina 8 rano. Budynek zatrząsł się, szyby wypadały z okien. Jakiś żołnierz z okrwawioną twarzą tulił się do ściany, która drżała, jakby za chwilę miała runąć. Po tym nastąpiła chwila ciszy i budynek stanął w płomieniach. Rozległy się krzyki i przekleństwa. Ranni, którzy mogli się poruszać, zrywali się z sienników, usiłując wydostać się z tego piekła na zewnątrz. Reszta ludzi została skazana na spłonięcie. Podniosłam się z trudem. Jasia nie mogła wstać. Była nieprzytomna. Krew z ran na czole i głowie ściekała jej po twarzy. Żołnierze w parku likwidowali w pośpiechu swoje stanowiska. Ubłagałam jednego z nich, żeby wyniósł z budynku Jasię. Złożyli ją na trawie, a ja wgramoliłam się do motocykla przyczepy i nie chciałam się z niej ruszać prosząc, ażeby zawieziono nas do domu. Żołnierze uciekali z zagrożonego terenu w bezpieczniejszą część miasta i nie mogli nas ze sobą zabrać. Powiedzieli, że wkrótce przyjedzie po rannych ciężarówka i odstawi nas pociągiem do Warszawy.
Dzień by upalny, niebo bez jednej chmurki. Dochodziło południe, żar lał się z nieba, szkoła stała w ogniu i gdy nadjechała wreszcie długo oczekiwana ciężarówka, mnie, Jasię i jednego chłopaka z urwaną nogą rzucono w przyczepie na słomę i ruszyliśmy w stronę stacji kolejowej w Wyszkowie. Przejeżdżaliśmy obok naszego domu ale nie było komu o tym powiedzieć i prosić, ażeby nas w nim pozostawili.
Na drugi dzień pod wieczór, po licznych bombardowaniach torów kolejowych, znalazłyśmy się wreszcie w dziecinnym szpitalu przy ulicy Kopernika w Warszawie. Dzieci tam, jak i w podziemiach sąsiedniego Pałacu Staszica umierały jak muchy i były chowane bezimiennie.
Rodzice nasi od momentu pozostawienia nas na krótko w prowizorycznym szpitalu w klubie “Sokół” nie mieli żadnej wiadomości o tym, co się z nami stało. Opłakiwali nas i w przekonaniu, że wśród zebranych kości w klubie “Sokół” znajdują się także i nasze, pochowali je w rodzinnym grobie Głowackich na cmentarzu w Wyszkowie.
W czasie wywiadu w szpitalu poinformowałam pielęgniarkę, że mam ciocię i wujka na ulicy Nowy Świat. Wujostwo następnego dnia odnaleźli nas i od tej chwili opiekowali się nami troskliwie. Byli także świadkami śmierci Jasi i mojej długiej walki o życie. Im je zawdzięczam, oni uratowali mnie od głodu i śmierci. Jasia przeżyła zaledwie trzy tygodnie, mimo że trepanacja czaszki udała się i amputowano jej lewą rękę.
Przyczyną śmierci Jasi były odłamki w nerkach i płucach. W czasie oblężenia Warszawy brak było wody i światła, a operacje były prawie niemożliwe. Jasia zmarła właśnie w tym czasie, modląc się do ostatniej chwili za wszystkie cierpiące i umierające na jej oczach dzieci. Siostry szpitalne – szarytki - uznały ją za błogosławione dziecko Boże za jej gorące modlitwy. Uważały, że te sześć pocisków, które nie rozerwały się pod oknami schronów, w których były dzieci , powinno się zawdzięczać gorącym modlitwom Jasi. Pod gradem kul pochowały ciało mojej siostry w osobnej mogile na przyszpitalnym cmentarzu.
Dopiero w grudniu, po czterech miesiącach wojny, doszła do moich rodziców wiadomość przekazana dużo wcześniej przez wujostwo: „Przyjeżdżajcie, dzieci są u nas, potrzebujemy żywności. Jesteśmy głodni.”
Z trzema zagojonymi ranami w łokciu częściowo unieruchomionej prawej ręki, z głębokimi bliznami po odłamkach na nogach, po czterech miesiącach pobytu w szpitalu powróciłam do domu.
Tak zaczął się mój nowy rok szkolny w 1939 roku.
Irena Głowacka-Lawyer
Wróć do listy artykulów z tego wydania
Komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami internautów. Redakcja Nowego Wyszkowiaka nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Redakcja zastrzega sobie możliwość przeredagowywania fragmentów komentarzy w sposób nie zmieniający ich przekazu, a w szczególnych przypadkach usuwania fragmentów lub całych komentarzy. Nie będziemy publikować opinii, które są wulgarne, obraźliwe, naruszające zasady współżycia społecznego, zawierają adresy www i e-mail oraz dane osobowe i teleadresowe, obrażają osoby publiczne, obrażają inne osoby uczestniczące w dyskusji, mogą łamać prawa autorskie, nie są zgodne z tematem komentowanego artykułu.
Lista komentarzy jest pusta!
Czytaj w aktualnym numerze
Wiadomości z miasta
W środę 8 czerwca w całej Polsce doszło do serii, na szczęście fałszywych, alarmów bombowych. Wyszkowscy policjanci sprawdzili sześć obiektów w Wyszkowie,...
Sport
Sekundy dzieliły drużynę Bugu Wyszków od całkowitej kompromitacji w postaci przegranej przed własną publicznością z jedną z najsłabszych drużyn ligi. Po Wkrze...
Czytelnicy napisali
01.06.2016r. w prezencie z okazji Dnia Dziecka, rodzice z grupy „Żabki” pod czujnym okiem Pani Magdaleny Łyszkowskiej i Moniki Ponichtera przygotowali przedstawienie...
Wiadomości z powiatu
Wszyscy radni zagłosowali za udzieleniem wójtowi absolutorium z tytułu wykonania budżetu za 2015 r. Budżet zamknął się ponadmilionową nadwyżką, na inwestycje...
Kultura
Wyszkowska biblioteka włączyła się w ogólnopolską akcję Noc Bibliotek „Wolno czytać”, która upłynęła pod znakiem Henryka Sienkiewicza i...

strony www Warszawa