Strona główna
Galeria Kontakt Ogłoszenia
Historia Ziemia
Wyszukaj na stronie


Mistrzem się jest albo się bywa
Senseia Andrzeja Grajczyka znają w Wyszkowie nie tylko miłośnicy sztuk walki, którymi zajmuje się od 30 lat. Za wkład w wychowanie młodzieży na ostatniej Gali Sportów Walki otrzymał specjalne podziękowania od burmistrza Wyszkowa. Sensei ma 3. dan w karate kyokushin, combat kalaki, voievod, wiele medali i pucharów, które - jak sam mówi - pokrywa kurz. Największą wartość ma więc szacunek i przyjaźń silnie łącząca go z uczniami.

Sztukami walki zajmujesz się od 30 lat…
- W zasadzie mija 31 lat. Mój pierwszy trening odbył się 21 marca 1982 r., miałem wtedy 19 lat. Sekcja w Wyszkowie powstała zanim jeszcze do polskich kin wszedł film „Wejście smoka”. Trenerzy przyjeżdżali z Ostrowi Maz. To byli dla nas mistrzowie pierwszej klasy, Roman Bogacki posiadał 4. kyū, wtedy niebieski pas, Janusz Gołąb – 5. kyū, zielony pas. Dla nas było to coś niedoścignionego mieć zielony pas… Po pierwszych treningach marzyłem, żeby dotrzeć do 4. kyū.
 
Dlaczego poszedłeś na ten trening?
- Bo zawsze mnie to interesowało. Jak byłem mały zakładałem piżamę z paseczkiem, która kojarzyła mi się z kimonem, oglądałem krótkie jeszcze wtedy migawki, relacje z zawodów judo czy boksu. Bardzo mi się to wtedy podobało. Judo to moje niespełnione marzenie.
Pod koniec lat 70. pojawiły się informacje o powstających w Warszawie sekcjach karate. Ze względu na dojazdy, koszty nie zapisałem się, ale zacząłem w Wyszkowie trenować lekkoatletykę. Traktowałem to jako podwaliny, żeby z czasem zacząć trenować sztuki walki. W zasadzie o karate niewiele wiedziałem, ale te kopnięcia, rozciągnięcia… Judo wydawało mi się łatwiejsze.

Jakie były najważniejsze momenty w twojej karierze do momentu założenia własnej sekcji?
- Każdy trening był dla mnie ważny, przed każdym się stresowałem. Wtedy było nas wielu, to było tak popularne, tak modne. Na pierwszym treningu, w Szkole Podstawowej nr 2, było ponad 70 osób, na drugim – grubo ponad 100. Na sali był taki tłok, że nie mieliśmy nawet warunków do biegania. Kiedy padaliśmy do pompek, a robiło się ich setki, to przede wszystkim trzeba było uważać, żeby nie dostać pasem za to, że coś się źle wykonuje i na to, żeby kolega z przodu nie kopnął piętą w nos. Ściany sali były mokre od potu. Wielokrotnie miałem tak dosyć, że stwierdzałem: ten następny trening będzie ostatni, muszę zrobić przerwę. I na dobrą sprawę przerw nigdy nie było.
Przed wakacjami 1983 r., po niecałym roku trenowania, mieliśmy pierwszy egzamin, na biały pas, później żółty. Głównego trenera wzięto do wojska, Janusz Gołąb przekazał nam kawał wiedzy, ale –  nie wiemy, co się stało – przestał przyjeżdżać. Skończyły się treningi, zaczęła się „partyzantka”. Zbieraliśmy się po 2-3, nie mieliśmy sali, więc trenowaliśmy gdzieś w lasach, na polanach, bez względu na pogodę. Kolejna zima, egzamin, na którym polegliśmy praktycznie wszyscy. Wtedy nastąpiła duża selekcja, zostali ci, którzy naprawdę chcieli ćwiczyć. Spotykaliśmy się, ale to był bardziej klub dyskusyjny niż trening karate. Nie było filmów, z których moglibyśmy się uczyć. Teraz jest tego masa, ale ludzie nie mają takiego entuzjazmu. Potem wzięli mnie do wojska, a gdy wyszedłem, sytuacja generalnie nie zmieniła się. Było nas w tej „partyzantce” pięciu – siedmiu. Okazało się, że ktoś kogoś zna i raz w tygodniu mogliśmy wejść na salę. Przez jakiś czas przyjeżdżał Roman Bogacki, mówił: „Andrzej, prowadź trening”. I tak już zostało. Towarzystwo się rozpadło, znów nie mieliśmy sali. W sumie trenowaliśmy tylko ja i Wiesiek Kądziela, pomagaliśmy sobie nawzajem w przygotowaniach do egzaminów. Czasami ktoś mnie zaczepiał, pytał, czy może dołączyć. I w ten sposób powstała namiastka sekcji. Dołączył m.in. Andrzej Pieńkosz, nasz obecny sponsor. Bez względu na pogodę trenowaliśmy w lasach. Czy deszcz, czy śnieg – trenowaliśmy. Przebieraliśmy się w szatni (wtedy) MOSiR, biegliśmy do Rybienka, Lucynowa, Skuszewa, jeździliśmy na kolejne egzaminy. 
 
Kiedy zdecydowałeś się założyć sekcję?
- Któraś z dziewczyn mnie podpuściła. Powiedziała, że one też chcą dołączyć, ale na treningu w lesie nie dadzą rady. Bardzo podobało mi się Rybienko, wiele miejsc do biegania i była fajna sala. Na pierwszy trening przyszło ponad 70 osób, drugi – 110. To był 1991 r. Miałem wtedy 4. kyū, a ta „partyzancka” grupa stanowiła kadrę.
 
Sekcja zaczyna się rozwijać, jeździcie na zawody…
- Kiedyś trenowałem w parku i ktoś mnie zaczepił. Okazało się, że trenuje tradycyjne karate fudokan. Przyjechał kilka razy na nasz trening w Rybienku, zainteresował nas tym. Pojechałem na organizowane przez niego seminarium, potem kolejny raz, i kolejny. Poznałem człowieka zajmującego się karate kyokushin. Zaczęły się wyjazdy na egzaminy, pierwsze zawody klubowe. Z bardzo dobrej strony dali się już wtedy poznać Paweł Deluga, Piotrek Tryc, Kamil Augustynik. Poznawałem ludzi zajmujących się innymi systemami walki: combat kalaki, oyama karate, taekwondo. Z różnych zawodów, turniejów przywoziliśmy medale. Tak zaczął się przed nami ten świat otwierać. Wtedy nasza sekcja nazywała się „Obi”, co w języku japońskim oznacza pas. Nie było jeszcze sieci marketów.
Po pierwszym starcie w Mistrzostwach Polski w Combat Kalaki trener chciał mnie zabrać na Mistrzostwa Świata w Los Angeles. Nie stać mnie było, nie pojechałem. Później kolejna nominacja – na Mistrzostwa Europy w Anglii, zastanawiałem się, gdzie uderzyć po pieniądze. I wtedy przyszedł do mnie Andrzej Pieńkosz. I tak już zostało, Andrzej do dziś jest naszym sponsorem. Na początku sfinansował m.in. wyjazd chłopaków na Mistrzostwa Europy. Kiedy ich zgłosiłem, myśleli, że się zgrywam. Piotrek Tryc dopiero w busie uwierzył, że jedziemy. Każdy z nich w swojej kategorii zdobył srebrny medal.
 
Który twój sukces na zawodach liczy się dla ciebie najbardziej?
- Rok po zdobyciu mistrzostwa świata w grupie trenerskiej pojechałem na Mistrzostwa Europy. Wystartowałem w trzech konkurencjach, m.in. w kategorii walk open. Miałem 42 lata, a po mnie najstarszy zawodnik – 28 lat. Pomyślałem: mistrzem się jest albo się bywa. Zobaczę, na co mnie jeszcze stać. Zdobyłem wtedy srebrny medal. Ten sukces chyba dał mi największą satysfakcję. 
 
Kiedy, jako trener, byłeś najbardziej dumny ze swoich podopiecznych?
- Zawsze. Paweł, Kamil i Piotrek – to po prostu żelazne konie. Był jeszcze Przemek Piwowarki, Marek Rozenek. Z tą grupą naprawdę wiele przeżyłem. Z nimi - jako zawodnikami czy po prostu ludźmi - nigdy nie miałem problemów. Zawsze byli przy mnie. Dlatego nie mogę powiedzieć, że w którymś momencie byłem z nich mniej czy bardziej dumny. Teraz Paweł i Piotrek, Daniel Bralewski prowadzą swoje sekcje i widzę, że tam jest tak samo. Chłopaki mają po prostu szacunek. Widzę, jaki mają wpływ na młodzież. To jest chyba największe osiągnięcie. Poza tym widzę, jaki mają stosunek do mnie. To nie są moi uczniowie, to jest moja rodzina. Kiedyś, mam nadzieję, ja ich motywowałem, teraz oni motywują mnie. Postrzegam ich jako bardzo wartościowych młodych ludzi.
Przypomniał mi się teraz jeden z naszych pierwszych obozów wyjazdowych. Piotrek był najmłodszym zawodnikiem, miał chyba 8 lat. Pamiętam, jak Paweł prowadził Piotrka za rękę, jak dbali o niego z Albertem Augustynikiem. Paweł i Piotrek do dziś są przyjaciółmi, trzymają się razem. To jest ogromny sukces. Poza pucharami, które przykrywa kurz. 
 
Chociażby na galach, które się ostatnio odbyły w Wyszkowie, dało się odczuć ogromny szacunek do ciebie. Wiele osób mówi o tobie sensei Grajczyk. Czujesz, że jesteś wzorem?
- Staram się po prostu być dobrym kolegą, dobrym trenerem. Ale nie ukrywam, że jest mi bardzo miło.
 
Kiedy powstał Gimnazjon?
- To już jest zasługa Pawła. Poszedł na AWF, zaczął trenować kickboxing, chciał iść w tym kierunku. Namawiał mnie do założenia klubu. Po raz kolejny uderzyłem do Andrzeja Pieńkosza, firmy Apin, sporej pomocy udzielił nam Artur Laskowski.
Rozmawialiśmy o nowej nazwie, żeby już nie być „Obi”. Ktoś zaproponował „Gimnazjon” – to miejsce w starożytnej Grecji, gdzie trenowali wojownicy.
 
Zajmujesz się też innymi rzeczami, m.in. pedagogiką ulicy. Czy sensei nie czuje się czasami zmęczony?
- Czuje. Dużo zajęć, na dobrą sprawę nie ma kiedy odpocząć. Nie ukrywam, że ostatnio dobrze mi się siedzi w domu nad książką.

Miałeś kiedyś przerwę w treningach?
- No właśnie nie, chyba że przydarzyła się kontuzja.
 
Nie chciałbyś zajmować się czymś innym, czegoś zmienić?
- Nie. W tej chwili chciałbym wziąć śpiwór, namiot, plecak i na 4 dni samemu zaszyć się gdzieś w lesie. I troszeczkę odpocząć. 
 
Dziękuję za rozmowę.
SB
Wróć do listy artykulów z tego wydania
Komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami internautów. Redakcja Nowego Wyszkowiaka nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Redakcja zastrzega sobie możliwość przeredagowywania fragmentów komentarzy w sposób nie zmieniający ich przekazu, a w szczególnych przypadkach usuwania fragmentów lub całych komentarzy. Nie będziemy publikować opinii, które są wulgarne, obraźliwe, naruszające zasady współżycia społecznego, zawierają adresy www i e-mail oraz dane osobowe i teleadresowe, obrażają osoby publiczne, obrażają inne osoby uczestniczące w dyskusji, mogą łamać prawa autorskie, nie są zgodne z tematem komentowanego artykułu.
2013-12-02 17:24
~olgierdowa
aleś ty głupi olgierd
2013-12-02 14:43
~olgierd
ale dziewczyny lubią w brąz... jak spiewał rynkowski
2013-12-01 18:33
~...
umyj się chłopie, brąz zejdzie po mydle...
2013-12-01 16:58
~olgierd
mam brązowy pas jak sie nie myję :)
2013-12-01 13:49
~P.P.
Pan Olgierd ma jakieś problemy ze sobą jak widać :)
2013-11-30 14:51
~olgierd
mijagi i daniel san
2013-11-29 20:45
~P.P.
Nooo, kawał historii, dziś każdy z nas ma swoją sekcję i dla naszych uczniów też jesteśmy takimi Andrzejami Grajczykami. Sensei miał i ma duży wpływ na to jakimi teraz my jesteśmy senseiami i za to mu dziękujemy. Pozdrowienia od zawodników Fight Clubu Sanok i ich trenera Przemka ;) www.kalakisanok.pl.tl
2013-11-29 13:06
~olgierd
zabierałem mu kanapki w szkole ;)
Czytaj w aktualnym numerze
Wiadomości z miasta
W środę 8 czerwca w całej Polsce doszło do serii, na szczęście fałszywych, alarmów bombowych. Wyszkowscy policjanci sprawdzili sześć obiektów w Wyszkowie,...
Sport
Ostatni pojedynek w III lidze kobiet rozegrały w sobotę zawodniczki Loczków Wyszków. - Oby ostatni na czas dłuższy niż rok - mówią...
Czytelnicy napisali
01.06.2016r. w prezencie z okazji Dnia Dziecka, rodzice z grupy „Żabki” pod czujnym okiem Pani Magdaleny Łyszkowskiej i Moniki Ponichtera przygotowali przedstawienie...
Wiadomości z powiatu
Ponad 300 aut uczestniczyło w sobotnim, 11 czerwca, zlocie BMW, na który do Rząśnika zaprosili urząd gminy i BMW Klub Mazowsze. Miłośnicy tej marki mieli więc co...
Kultura
Wyszkowska biblioteka włączyła się w ogólnopolską akcję Noc Bibliotek „Wolno czytać”, która upłynęła pod znakiem Henryka Sienkiewicza i...

strony www Warszawa